but there's no place like London

Jednodniowe pobyty w tym mieście zawsze mnie lekko rozstrajają. Wybijają z rytmu. I choć tym razem wyjazd był zupełnie niezaplanowany, akurat ten weekend był wypełniony fanami Muse (denerwowali nas w tych koszulkach, nie ukrywam), i osobiście rozkład dnia byłby inny gdybym mogła decydować, to i tak... there's no place like London. kocham metro. kocham te rozwalone, straszne korytarze pełne ludzi i wiatru zrywającego się znikąd. pełne przypadkowej jazzowej muzyki. i ta ekscytująca myśl, że w tym tłumie minie znana skądś twarz. i tylko szkoda, że nie udało się zawitać do Kensington Gardens i pójść śladami ostatniej płyty Kuli Shaker. ale udało mi się dorwać nową torbę od bardzo uroczej pani artystki.
                                                                                                        do następnego razu...