jedyna taka data - następna za tysiąc lat

fajny dzień dzisiaj jest. jedyne, czego mi w nim brakuje to rogalów marcińskich, ale taki los gdy opuszcza się stolicę Wielkopolski i to z premedytacją.
Warszawa szaleje dzisiaj, maszeruje, blokuje i koloruje nową rzeczywistość. z jednej strony trochę mnie gryzie, że tam nie jestem, nie manifestuję tego, że wolne związki, że wolna miłość, że otwartość i obcokrajowcy przybywać do naszego kraju. ale to też jedyny dzień, kiedy mogę nareszcie spokojnie posprzątać (to cieszy!), ułożyć plan zajęć, napisać testy (to też cieszy!), posłuchać nowej muzyki ( The Middle East - brzmią jak australijskie wydanie Great Lake Swimmers - to będzie zimowa perełka).
poza tym, nareszcie, ten weekend zapowiada w końcu życie towarzyskie, co jest czasami niezbędne, szczególnie gdy noc zaczyna być stanem permanentnym, a czasu nadal ubywa zamiast przybywać. swoją drogą, czas powinien być jak księżyc.

poproszę bańkę czasową, tak 3-4 godzinną, na wyszywanie. głowa mi buzuje od pomysłów, palce świerzbią by machać igiełką i niteczką!!

 by beefranck



jest szaro i mgliście, atmosfera wręcz błaga o kocyk, gorącą czekoladę z cynamonem plus ciepłe jeszcze ciasto z jesiennymi owocami...i sprzyja marzeniom o podróżach do...

Paryża











do Londynu...

jak mi się nie chce wychodzić do pracy...

all photographs by: Jamie Beck 

mokra trawa, ostatnie maliny

Za każdym razem gdy jestem tu, w domu, czuję się tak, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała. Nawet teraz, gdy jestem tu na dosłownie trochę ponad 24 godziny. A z drugiej strony za każdym razem wywożę więcej swoich śmieci. Mój turkusowy pokój nie jest wcale przytulny. Jutro znowu spakuję kilka kolejnych książek, zamknę plecak i wsiądę do pociągu w kierunku wschodnim. I choć tęsknię za B jak cholera, to już mam nowy dom.

Jest plan, wszystko się układa, klocki wskakują w swoje odpowiednie miejsca. Nadal mogę odpoczywać, nadrabiać książki, filmy, rękodzieła... a mimo to czas przecieka przez palce, lipiec gdzieś zgubiłam, przeciekł gdzieś bokiem.
Bardzo boję się końca lata.
Bardzo boję się zacząć uczyć.

Ale tak na teraz, mimo że to idiotyczne, moimi jedynymi troskami jest co zrobić na obiad i jaka pogoda będzie za tydzień w Beskidzie Żywieckim. 

to the east

You didn't know where to go
Walking around in this flag-waving town
I saw you waiting for a train
And you disappeared
Your face pressed up to the window

You went so far away
And I want to come there too
I want to be with you
I'm just waiting until you say these words :
"Come back, come back, come back, oh, to me...

I'm living near Gdańsk, there's a train, you'd be here soon
There's a life for me and you
The East means so many things
But it could be home, it could be home, it could be home, it could be home
For you and me

And if you'd ever say these words
I'd come to you, where you are
It's too hard to be apart
The East's not so far away
And it could be home, it could be home, it could be home, it could be home
For you and me
It could be home, it could be home, it could be home, it could be home
Come back, come back, come back
Oh, to me...
Nie mieszkam blisko Gdańska, lecz to jedyne słowa tej piosenki, mojego małego hymnu, które nie pasują. Wyruszam na Wschód, opuszczam Zachód, 10 miesięcy to za długi czas rozłąki, wyruszam do miejsca, które nazwiemy domem, choć praktycznie rzecz biorąc to będzie już 4 mieszkanie i 3 miasto, które chcemy tak nazywać. Czuję się dziś dziwnie tutaj, w turkusowym pokoju, jak zwykle pakując się na ostatnią chwilę, jak zwykle przerażona ilością przedmiotów, które posiadam, a bez których nie umiem żyć, bo czuję, że mnie w jakimś stopniu definiują. Z drugiej strony chciałabym zostawić tu jakiś miligram siebie i czuję, że nie mogę zabrać wszystkiego. Z trzeciej strony, wiem, że tam już czeka na mnie to, co najważniejsze. Moje powietrze, moja melodia, moje serce.
No i te cztery godziny w TLK z książką, widokami i muzyką - bezcenne. 

Jag kommer hem, älskling! 

burn our souls, release the wicked

Była noc jesiennego ekwinocjum, u ludu noc Święta Wialni, magiczny początek sezonu wiatrów ułatwiających odplewianie ziarna. U czarownic zaś i Starszych Plemion - Mabon, jeden z ośmiu sabatów roku. (...)
 Na stokach góry płonęły ogniska, zza drzew bił w górę żółty żywiczny płomień, czerwony żar podświetlał snujący się kotlinami magiczny opar. Słychać było okrzyki, zaśpiewy, pisk fletni i fujarek, brzęki tamburynka. (...)
 Obok nich wylądowała i schodziła z miotły ognistooka i rozczochrana istota o włosach koloru marchwi. Jej łapy, chude jak patyki, zbroiły zakrzywione pazury sześciocalowej długości. Opodal jazgotało i przekrzykiwało się czterech gnomów w czapkach kształtu żołędzi. Wszyscy czterej, jak wyglądało, przylecieli na wielkim wiośle. Z drugiej strony człapał, ciągnąc za sobą piekarską łopatę, stwór w czymś, co przypominało kożuch włosem na wierzch, ale mogło być naturalnym futrem. Przechodząca wiedźma w śnieżnobiałej i nader wyzywająco rozpiętej koszuli obrzuciła ich niechętnym spojrzeniem. (...)
 Wyprzedziła ich pachnąca mokrą korą hamadriada, minął, ukłoniwszy się, karzeł ze sterczącymi spod górnej wargi zębami, z wystającym spod przykrótkiej kamizeli gołym brzuchem błyszczącym jak harbuz. Podobnego Reynevan widział już kiedyś. Na wąwolnickim cmentarzu, w nocy po pogrzebie Peterlina. (...)
 Mijali ogniska, grupy stojących wokół czarownic i innych uczestników sabatu. Dyskutowano tam, witano się, weselono, kłócono. Krążyły kubki i czarki, napełniane z kotłów i kadzi, unosiła się, mieszając z dymem, miła woń cydru, gruszecznika i innych finalnych produktów fermentacji alkoholowej. (...)
 Na szczycie góry Grochowej huczała i zamiatała płomieniami ogromna watra, miliardy iskier leciały w czarne niebo niby ogniste pszczoły. (...) Rudowłosa miała wśród birbantów dużo znajomych, tak wśród ludzi, jak i wśród nieludzi. Wylewnie witały się z nią majki, driady, liski i wodniczki, wymieniały uściski i pocałunki tęgie, rumiane wieśniaczki. Wymieniały sztywne i dystyngowane ukłony kobiety w wyszywanych złotem sukniach i bogatych płaszczach, z twarzami częściowo zakrytymi przez maski z czarnego atłasu. Obficie lał się cydr, gruszecznik i śliwowica.
  
________________________________

tekst: Andrzej Sapkowski, 'Narrenturm', Świat Książki Warszawa 2003, s.448-455
zdjęcia: Ailera Stone [here or here]


głodne palce

Ręce w kieszeniach 

Wciskam ręce
głęboko w kieszenie płaszcza
To taki mój sposób obrony
przed głupim odruchem
przytulania wszystkiego
co się nawinie pod głodne palce:
ciebie, kota, poduszek, sztućców ...

Z rękami w kieszeniach to takie proste
Dopóki nie puszczą szwy
[Łukasz Konopka]




-------------
credits: 
1.valentina castro
2.steve poxson;
3. sort of beautiful;
4. miss pipedream.

soon.

nie mogę się doczekać chwili, w której zrobię sobie herbatę, wyjdę na ten nowy warszawski balkon, zapalę antykomarową świecę, usiadę w fotelu i w końcu poczytam Millenium.

a pretty long weekend.

mogłoby się wydawać, że od stycznia tak naprawdę nie działo się nic ciekawego. jednak niekoniecznie byłoby to prawdą. może to dlatego, że tak naprawdę nie potrafię ogarnąć wszystkich swoich myśli, a nie są one też żadnymi głębokimi przemyśleniami. jakoś naturalniej jest wyrażać to wszystko gdzie indziej, graficznie, tak bardzo hipstersko, ohyeah.  moim jedynym usprawiedliwieniem jest to, że robię to dla siebie, tak bardzo narcystycznie.
ten weekend jeszcze trwa, choć mam wrażenie, że jest nienormalnie długi. dlatego, że w końcu jest wolny od zajęć? piątkowy wieczór: obce miasto, obcy ludzie, którzy już są w jego życiu, wspaniałe uczucie, gdy widzę jak dobrze się wśród nich czuje. wierzę, że to szansa na coś nowego w ogóle. to w sumie moja jedyna bateria teraz. poza tym jak wspaniale jest pić z okazji najlepiej sprzedającej się gry na świecie!
sobotni wieczór: jakaś pomyłka. to jeden z tych dni, kiedy dzieje się wszystko naraz w różnych miejscach, teoretycznie mogłabym być wszędzie, ale nie tu, gdzie jestem. ok, cieszę się dla nich, w sumie uczę się lubić spotkania rodzinne, przecież tak rzadko się widzimy i niewiele o sobie wiemy. ale dlaczego, DLACZEGO to zawsze musi być takie tandetne, bezgustowne i po prostu nudnie żenujące? i dlaczego dj-e pracujący w naszym kraju żyją jakieś 10-20 lat wstecz (to ad. piątku również) czy ludzie naprawdę mogą się dobrze bawić do Dr.Albana, Dj Bobo, Anastasii i ......nawet Caught in the Act (tak, wiem, tylko ja pamiętam, że taki zespół istniał). ja nie mogę. nie mogę się doczekać mojego ślubu, który tak niecnie planuję w zakamarkach mojej głowy, i jak bardzo zbije ich wszystkich z pantałyku, tak dobrze się będą na nim bawić.
czy muszę wspominać jak bardzo nie mam już ochoty studiować?