a pretty long weekend.

mogłoby się wydawać, że od stycznia tak naprawdę nie działo się nic ciekawego. jednak niekoniecznie byłoby to prawdą. może to dlatego, że tak naprawdę nie potrafię ogarnąć wszystkich swoich myśli, a nie są one też żadnymi głębokimi przemyśleniami. jakoś naturalniej jest wyrażać to wszystko gdzie indziej, graficznie, tak bardzo hipstersko, ohyeah.  moim jedynym usprawiedliwieniem jest to, że robię to dla siebie, tak bardzo narcystycznie.
ten weekend jeszcze trwa, choć mam wrażenie, że jest nienormalnie długi. dlatego, że w końcu jest wolny od zajęć? piątkowy wieczór: obce miasto, obcy ludzie, którzy już są w jego życiu, wspaniałe uczucie, gdy widzę jak dobrze się wśród nich czuje. wierzę, że to szansa na coś nowego w ogóle. to w sumie moja jedyna bateria teraz. poza tym jak wspaniale jest pić z okazji najlepiej sprzedającej się gry na świecie!
sobotni wieczór: jakaś pomyłka. to jeden z tych dni, kiedy dzieje się wszystko naraz w różnych miejscach, teoretycznie mogłabym być wszędzie, ale nie tu, gdzie jestem. ok, cieszę się dla nich, w sumie uczę się lubić spotkania rodzinne, przecież tak rzadko się widzimy i niewiele o sobie wiemy. ale dlaczego, DLACZEGO to zawsze musi być takie tandetne, bezgustowne i po prostu nudnie żenujące? i dlaczego dj-e pracujący w naszym kraju żyją jakieś 10-20 lat wstecz (to ad. piątku również) czy ludzie naprawdę mogą się dobrze bawić do Dr.Albana, Dj Bobo, Anastasii i ......nawet Caught in the Act (tak, wiem, tylko ja pamiętam, że taki zespół istniał). ja nie mogę. nie mogę się doczekać mojego ślubu, który tak niecnie planuję w zakamarkach mojej głowy, i jak bardzo zbije ich wszystkich z pantałyku, tak dobrze się będą na nim bawić.
czy muszę wspominać jak bardzo nie mam już ochoty studiować?