chciałabym móc na całe gardło zaśpiewać 'TO CO SIĘ DZIEJE NAPRAWDĘ NIE ISTNIEJE' ale nie mogę. rzeczywistość ma tak ostre zęby że jestem w strzępach. zastanawiam się czy jak w pracy przestanę się pilnować tak dzielnie, i nagle walnę w załamanie nerwowe, to czy mnie wyślą do domu... to by było bardzo wskazane, bo mój esej jest nadal w stanie poczwarki, a dzisiaj rzekomo mam się uspołeczniać na tzw. christmas party z ludzmi których nie znam. zastanawiam się, czy dzisiaj też jakieś urocze niespodzianki życia czekają na mnie za rogiem.
dziś w nocy przyśniła mi się ta piosenka. byłam przed jakimś klubem, a ludzie do środka wchodzili na Great Lake Swimmers, o którym to koncercie nie miałam pojęcia. nie miałam nawet płyty ze sobą, żeby chociaż wejść po autograf. ale na froncie, przy drzwiach, wisiał plakat, zapowiadający kolejną koncertową datę, w kwietniu. Nie pamiętam czy to był kwiecień 2010, ale poczułam spokojną nadzieję.
i've been under the ground eating prayers from this old book I've found
Dokładne analizy fizykochemiczne umożliwiły ustalenie składu chemicznego łez oraz trójwymiarowego układu warstwy ochronnej oka tworzonej przez łzy. Warstwa ta swą strukturą przypomina ocean z wysepkami - donosi "Chemistry World".
Patrzę w lustro i wiem jedno, bez badań chemicznych, że ta woda nie ma dobrego wpływu na cerę.
Zastanawiam się jak się zaprogramować na ten świąteczny nastrój, bo w sumie, to już lepsze niż to w czym tkwię. To w czym tkwię, to może być klasyczny post - pms spotęgowany wrażliwością na zmiany pogodowe. jeśli tak, to byłabym wdzięczna mojemu organizmowi za jakąś minimalną dawkę samodyscypliny i kontroli nad tymi pieprzonymi hormonami. Chyba lepiej zwalać na nie, niż na cały świat.
Obiecuję sobie, że jak skończę podróż przez to gówno i skasuję wszystkie pliki pt UNIVERSITY, to lubieżnie spędzę kilka pięknych godzin na oglądaniu całej serii plackowych klipów z tegorocznej trasy koncertowej. Najsmutniejsze jest to, że wiem że by mnie to choć trochę wyciągnęło z tych humorów, a nie mogę "marnować" czasu. [co i tak robię z zatrważającą regularnością].
przeczucie, że muszę coś zmienić. a tak naprawdę, choć to smutne, poczułam, że mogę zmienić tylko blog. nie mogę zmienić mieszkania. nie mogę zmienić miasta (jeszcze). nie mogę zmienić pracy (bo innej nie znajdę). nie mogę zmienić studiów, bo mimo że powinny być już skończone, nie mogę ich skończyć jak normalny człowiek. nie zmienię koloru włosów, bo lubię ten co jest. nie zmienię fryzury, bo nie mam odwagi. także zmieniam blog. i od dziś jestem tu, bo wordpress mnie denerwuje, z niewiadomych przyczyn.
cieszę się jak małe dziecko przez kalendarz adwentowy Placebo.
i cierpię trochę przez uświadomienie sobie, że gdyby nie ostateczne okoliczności przyszłego tygodnia, w piątek nie poszłabym z premedytacją do pracy i wsiadła w pociąg do Bridlington, by zawiózł mnie na koncert Placków, na który, o dziwo, są bilety w necie. Na szczęście, mama zrozumie.
poza tym, przez to że listopad był do dupy niepodobny, grudzień jest dobrym początkiem na ogarnianie się. przedłużę sobie termin do 11 stycznia, bo wtedy jest ostatni deadline.