Remember, spring swaps snow for leaves

nadal mnie nie ma. zniknęłam sobie w marcowej norce, bo nic, ale to nic nie było na tyle interesujące, by z niej wyjść. przespałam cały ranek zawinięta w kołdrę jak w naleśnik rozkoszując się prywatną mini strefą ciepła w zimnej sypialni. ale słońce jest wredne. czuję, jak bardzo, bardzo mocno ma dosyć tej niezdecydowanej pogody, i tego szalonego deszczu, i chce dać kopa. takiego prawdziwego mocnego kopa. czuję, że NAGLE wszystko rozkwitnie, wszystko się rozbudzi. już widziałam wychylające ze skostniałych gałęzi listki, widziałam małe robaczki tu i tam, ale to wszystko takie nieśmiałe. mam nadzieję, że to samo słońce będzie towarzyszyć mi w porannym locie w sobotę. tak jak nienawidzę lotnisk, tak uwielbiam już być w górze. szczególnie bardzo rano, bo lądowanie po dwóch godzinach, i zostaje cały długi dzień w nowym-starym miejscu. powietrze pachnie już trochę inaczej. nagle uderza mnie to samo uczucie, co kiedyś. w innym mieszkaniu. musiałam się skupić i zastanowić czy to też było w tym mieście. a jednak tak. w pierwszym, zawsze ciepłym pokoju, który małym oknem wchłaniał całą energię słoneczną. uwielbiałam to okno.

nadal wybucham niekontrolowanym płaczem.
nadzieja, którą pokładam w tej wiośnie, przekracza ludzkie pojęcie. 

[ są zwiastunami tej wiosny. razem z banjo.]